Po dośrodkowaniu Macieja Makuszewskiego Patryk Tuszyński nie trafił czysto w
piłkę, ale ta spadła wprost pod nogi nadbiegającego Wiśniewskiego. Do bramki było sześć metrów, zdobycie gola wydawało się banalnie proste, jednak pomocnik Lechii fatalnie skiksował.
- Trudno mi powiedzieć, jak to się stało, jestem wkurzony na siebie, bo zawodnik ekstraklasy taką sytuację powinien wykorzystać - mówił po meczu Wiśniewski. - Nie mam żadnego usprawiedliwienia, bo mogłem w tej sytuacji zrobić wszystko. Mogłem strzelić każdą częścią ciała, mogłem wbiec z
piłką do bramki albo strzelić w bramkarza, tak żeby ten wpadł z piłką do bramki. Przy tym wyniku mogę sobie trochę pożartować z tej sytuacji, ale nie byłoby mi do śmiechu, gdybyśmy nie wygrali. Wcześniej też miałem dobrą sytuację, mogłem uderzać po długim rogu, jednak również nie wyszło. Zabrakło albo szczęścia, albo po prostu umiejętności - przyznał kapitan Lechii, który miał w tym meczu także dobre momenty (m.in. asysta przy pierwszym golu Stojana Vranjesa).
- Ja jestem człowiekiem, który pamięta przede wszystkim te złe zagrania. Nie jestem może wielkim wirtuozem
piłki nożnej, ale oczekuję od siebie trochę więcej niż to, co dziś pokazałem. Trochę czułem w nogach środowy mecz z Jagiellonią, ale to nie jest żadne wytłumaczenie. Powinienem wykorzystać te sytuacje - podkreślił Wiśniewski.
Kapitan Lechii zdradził również, co zmobilizowało zespół przed meczem z Widzewem. - Trener przyniósł do szatni kartkę z wypowiedziami piłkarzy Widzewa, że na pewno przełamią się na Lechii [w tym sezonie łodzianie nie zdobyli na wyjazdach nawet punktu]. Nie udało im się, a patrząc na przebieg całego meczu, byliśmy drużyną zdecydowanie lepszą. Chociaż wbrew pozorom to wcale nie było łatwe spotkanie - podsumował "Wiśnia".