Co z tego, że Lechia była w
Szczecinie zespołem lepszym, utrzymywała się częściej przy piłce, wymieniła więcej podań, oddała więcej strzałów... skoro po końcowym gwizdku z trzech punktów cieszyli się "Portowcy".
- Kolejny raz nie potrafiliśmy wykorzystać stworzonych sytuacji. Myślę, że w pierwszej połowie mogliśmy zdobyć przynajmniej dwie bramki. Oglądanie kolejnych porażek swojego zespołu można porównać do oglądania cały czas tego samego filmu. Jeżeli przegrywa się piąty mecz z rzędu to nie ma się żadnych argumentów na swoją obronę. Gdyby tego było mało, zwycięski gol dla przeciwnika padł w doliczonym czasie gry - przyznał po meczu von Heesen.
- Nie wiem czy to jest kwestia szczęścia, którego mamy bardzo mało. Próbowaliśmy wszystkiego co możliwe. Nie jest to dla nas łatwa sytuacja, musimy się przespać i na pewno przedyskutujemy w klubie co z tym możemy zrobić - dodał Niemiec.
Piąta porażka z rzędu stała się faktem, a sytuacja w tabeli uległa znacznemu pogorszeniu. I nie mówimy tu o stracie pięciu punktów do ósmego miejsca. Przewaga nad strefą spadkową wynosi już bowiem tylko dwa punkty. Biorąc pod uwagę, że w najbliższą niedzielę biało-zieloni zagrają właśnie z będącym na piętnastej pozycji Śląskiem
Wrocław, może się okazać, że gdańszczanie niedługo będą patrzeć na całą ligę z dołu.
- Głęboko wierzę, że zarówno cała drużyna, jak i pojedynczy zawodnicy będą się rozwijać i że będziemy posuwać się do przodu. Uważam, że jest to możliwe, natomiast piłkarze również muszą w to wierzyć. Cały czas staram się scalić tę grupę i znaleźć optymalne ustawienie spośród zawodników, którzy są w najlepszej formie. Nie mogę nikomu zarzucić, że nie przykłada się do zajęć czy nie daje z siebie stu procent. Dwa ostatnie mecze są tego najlepszym przykładem. Chłopacy się starali, natomiast ja nie mogę osobiście wykonywać rzutu karnego [to jeszcze w odniesieniu do konfrontacji z Lechem - red.]. Te spotkania wyglądały z naszej strony dobrze, jednak musimy strzelać bramki. Bez nich nie można wygrywać - zaznaczył von Heesen.
Zaskakujące były przede wszystkim zmiany przeprowadzone przez niemieckiego szkoleniowca. Najbardziej zszokowała ta pierwsza, gdy w 67. minucie Grzegorza Kuświka zmienił Grzegorz Wojtkowiak.
- Chcieliśmy przede wszystkim "zamknąć" prawą stronę, z której płynęło największe zagrożenie ze strony Pogoni. Dlatego też Paweł Stolarski został przesunięty na prawą pomoc, a w jego miejsce wszedł Wojtkowiak. Natomiast Kuświk nie miał w tym meczu za dużo szczęścia, stąd decyzja o jego zejściu. Wracając jeszcze do Stolarskiego... uważam, że spisał się bardzo dobrze. Z kolei Mario Maloca wszedł za Aleksandara Kovacevicia, ponieważ chcieliśmy zyskać kilka cennych sekund i utrzymać remis - przyznał niemiecki szkoleniowiec.
Co dalej z von Heesenem?
Czy trener gdańszczan bierze pod uwagę podanie się do dymisji wobec takich, a nie innych wyników?
- Każdy zna mechanizmy, które panują w piłce nożnej, to nie jest moja decyzja. Nie jesteśmy w pierwszej klasie i nie uczymy się futbolu od początku. Wiemy jak w tym biznesie się pracuje. Nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat - skwitował von Heesen.
Niemieckiego trenera z pewnością nie bronią
wyniki (11 punktów w 11 meczach, czyli identyczny wynik jak jego poprzednika Jerzego Brzęczka, który w tym sezonie zdobył siedem punktów w siedmiu meczach), ani styl gry zespołu. Von Heesen ewidentnie gubi się także w trakcie spotkań nie potrafiąc odpowiednio zareagować na boiskowe
wydarzenia. Poza wspomniana zmianą Kuświka na Wojtkowiaka, jeszcze dobitniejszy jest inny przykład z meczu z Pogonią: Neven Marković w ostatnich minutach niemal kompletnie opadł z sił, a mimo tego pozostał na boisku do samego końca. I to właśnie po akcji jego stroną w doliczonym czasie gry padła zwycięska bramka dla gospodarzy. Gdyby von Heesen akurat nie był w trakcie udowadniania swoich racji Jakubowi Wawrzyniakowi, to pewnie reprezentant Polski pojawiłby się na boisku. No, ale jego w Szczecinie nie było, gdyż według Niemca prezentuje obecnie niższą formę zarówno od Markovicia, jak i 16-letniego Adama Chrzanowskiego. Jednak nawet pod nieobecność Wawrzyniaka, Markovicia mógł zastąpić chociażby Mario Maloca, ale on wszedł na boisko za jednego z najlepszych zawodników meczu Aleksandara Kovacevicia. Gdzie tu szukać logiki?
Prezes Adam Mandziara jeszcze niedawno zapewniał, że pozycja von Heesena jest niezagrożona, a rozliczany będzie dopiero po sezonie. Wiadomo również, że niemiecki szkoleniowiec to bliski współpracownik, a nawet przyjaciel właściciela klubu Franza Josefa Wernze i to z jego nadania ruszył do Gdańska na odsiecz zespołowi Lechii. Na razie jednak zamiast odsieczy jest piąta porażka z rzędu, a w takiej sytuacji bezpiecznie nie może czuć się żaden szkoleniowiec.
KIM PAN JEST, PANIE VON HEESEN? [SYLWETKA]