Trener Dariusz Dźwigała, widząc nieporadność swojej drużyny, przeprowadził w przerwie dwie zmiany. Boisko opuścili bezproduktywni Antonio Calderon i Grzegorz Lech, których zastąpili młodzi Paweł Wojowski i Michał Nalepa. Od tego momentu gra Arki nabrała rozpędu.
- Zmiany w przerwie były sygnałem, że nie możemy tak dalej grać i musimy dążyć do bramki wyrównującej. Rozmowy w szatni poskutkowały tym, że uwierzyliśmy w siebie i na drugą połowę wyszliśmy odmienieni. Owszem, znamy swoją wartość, ale musieliśmy coś zmienić. Trochę nieszczęśliwie straciliśmy bramkę, chwilę wcześniej Krzysiek Sobieraj wybił
piłkę z pustej bramki. Już ta sytuacja była dla nas ostrzeżeniem. No a potem przegrywaliśmy - zauważył Kowalski.
- Musimy szukać przyczyn, dlaczego dopiero w drugiej połowie odpaliliśmy. Zostaje nam za mało minut na odrobienie strat, a co dopiero na zmianę wyniku na naszą korzyść. Chociaż w końcówce Bartek Ława miał sytuację, po której
piłka spokojnie powinna wpaść do bramki. Ale oni też mieli okazję na 2:0. Liczę, że kibice zapamiętają z tego meczu może tylko z 30, 35 ostatnich minut naszej dobrej gry - dodał obrońca żółto-niebieskich.
Mimo że Arka z Sandecją musiała gonić wynik, remis 1:1 nie zadowala gdynian.
- Sytuacji mieliśmy więcej niż z Dolcanem. Mecz w
Ząbkach wyglądał podobnie jak nasza gra w pierwszej połowie z Sandecją. Cieszę się, że Paweł [Abbott] strzelił bramkę, bo wszyscy zaczęli już mu liczyć, kiedy ostatnio zdobył gola. Mam nadzieję, że teraz będzie strzelał jak z automatu - podkreślił Kowalski.
Polska, zagranica, peryferia futbolu - wielki exodus w Arce