Choć jego bilans w roli szkoleniowca Arki nie jest zły (do rozegrania został jeszcze mecz z GKS-em
Katowice), więcej - nawet dobry (9-8-7, bramki 27:23) - to ostatnie tygodnie rzucają nieco cień na dotychczasową pracę Nicińskiego. Nagłe załamanie formy i gra dużo poniżej oczekiwań uwypukliła kilka grzechów młodego trenera żółto-niebieskich. Pierwsze pytanie, jakie rzuca się na usta, brzmi: Co stało się z zespołem, który tak efektownie rozpoczął wiosnę? Arka 4:0 pokonała GKS Tychy, 4:1 Stomil
Olsztyn i w kolejnych 12 meczach wygrała tylko raz - 1:0 z Flotą Świnoujście. W ostatnich ośmiu spotkaniach gdynianie ani razu nie sięgnęli po komplet punktów, co prawda powstrzymali Wisłę
Płock (0:0), bardzo dobrze wypadli na tle Zagłębia Lubin (0:1), ale zdołali urwać ledwie pięć punktów (pięć remisów) i trzykrotnie przegrać. Ostatnie kolejki przypominają "dogorywanie do końca". Ot, takie smutne zwieńczenie słabego sezonu i kiepskie pożegnanie z własnymi kibicami.
Główne grzechy Nicińskiego
1. Brak wyciągania wniosków
Szkoleniowiec Arki niczym mantrę powtarza słowa: "W następnym meczu musimy wyciągnąć wnioski". I odkąd na każdej konferencji prasowej zaczął używać tych słów, naprzemiennie z "potrzebna jest analiza", odtąd nie widać było tego na boisku. Arka wiosną nie mogła złapać serii, dobre momenty przeplatała słabymi lub bardzo słabymi i pogrążała się w - jak to określił kapitan Krzysztof Sobieraj - coraz większej "miernocie". Wniosków po porażce z Bytovią Bytów nie było żadnych. Arkowcy przegrali aż trzy z czterech ostatnich meczów w
Gdyni - gdzie ta twierdza, która miała być siłą żółto-niebieskich? I tu przechodzimy do grzechu numer dwa, czyli...
2. Gra się także - a może przede wszystkim? - dla kibiców. Należy im się szacunek
Zewsząd słyszę wiele głosów dezaprobaty niezadowolonych kibiców Arki, którzy czują się podle, oglądając ostatnie mecze żółto-niebieskich na własnym stadionie. Nad stylem porażek z Bytovią i Olimpią Grudziądz najlepiej wypadałoby spuścić kurtynę milczenia. Ale nie można obok tego przejść obojętnie. Piłkarze i trener najwyraźniej zapomnieli, że grają głównie dla kibiców i wypada okazać im szacunek godną postawą na boisku. I to nawet w sytuacji, gdy rzekomo nie gra się o nic, bo przecież cel (utrzymanie) został zrealizowany. Może wypadałoby się zastanowić nad sensownością odgórnych założeń: "nie wywieramy żadnej presji, gramy bez celu". No i jeszcze sytuacja z Łukaszem Kowalskim. Niewpuszczenie go z Olimpią choćby na kilka minut, aby mógł pożegnać się z kibicami (po tym sezonie "Kowal", odchodzi z Arki), w dniu jego jubileuszu (272 występy w żółto-niebieskiej koszulce, piąty piłkarz w historii klubów pod względem liczby rozegranych meczów), było dużym nietaktem ze strony trenera. Niciński tłumaczył potem tę decyzję względami taktycznymi. Nie zmienia to jednak faktu, że niesmak pozostał. I to duży. Kibice potraktowali to jak cios w serce. Sam piłkarz czuje pewnie to samo.
3. Chaos, widzę chaos
Niciński jako trener bardzo się pogubił. Nie wymagamy od niego kwiecistych wypowiedzi, ale cytaty w stylu: "jak nie umiesz wygrać, to zremisuj" potwierdzają jego minimalizm jako szkoleniowca. Poza tym uparte trzymanie się (nie)sprawdzonych schematów.
4. Bezkrytyczna ocena swoich piłkarzy
Nawet słabe mecze nie podkopały wiary Nicińskiego w piłkarzy, którzy go zawodzili w ostatnim czasie. Zaufanie na wyrost czy brak realnej oceny przydatności niektórych zawodników? "Nitek" nigdy nie skrytykował żadnego ze swoich podopiecznych, zawsze brał ich w obronę, twierdząc, że Arka nie miała szczęścia albo drużyny przeciwne zagrały "mecz życia". A przecież czasem przyda się prztyczek w nos czy konstruktywna krytyka. Dopiero po meczu z Olimpią Niciński wyraził niezadowolenie z gry zmienników, czyli Patrika Lomskiego i Pawła Wojowskiego.