Lotos Trefl był szóstym polskim zespołem, z którym mierzył się ten galaktyczny twór z Kazania. Do tej pory Rosjanie grali z Jastrzębskim Węglem, PGE Skrą
Bełchatów, Asseco Resovią Reszów, ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle i AZS Politechniką Warszawską. W sumie było to 11 spotkań, z czego aż osiem wygrali kazańczycy. Statystyka mało pocieszająca.
Torpedujące trio
Ze sporym dystansem i respektem do rywala podeszli gdańszczanie. W pierwszych akcjach zjadał ich stres, a dopiero z czasem można było się delektować niektórymi ich atakami. Dla przykładu, pierwszy atak siatkarzy Lotosu Trefla, który wszedł w boisko "na czysto", miał miejsce dopiero w połowie seta. Później wszystko wydawało się jeszcze bardziej rozkręcać. Jeden as, drugi, kolejne perfekcyjne ataki, uruchomiony środek. Tylko co zrobić, jeśli po drugiej stronie siatki jest Wilfredo Leon, Matthew Anderson, czy Maxim Mikhaiłow?
Szczególnie Kubańczyk z polskim obywatelstwem bombardował ekipę z Gdańska piekielnymi atakami. Po pierwsze większość z nich perfekcyjnie mijały blok, po drugie miały swoją moc. Pierwszy raz został zablokowany dopiero w czwartym secie! Nie odstawał też od niego Amerykanin Anderson, czy Rosjanin Mikhaiłow. Nieprzypadkowo mają przecież statusy gwiazd.
Nieprzyzwoicie (nie)skuteczny
Mało kto się spodziewał, że w krytycznych momentach meczu atak Lotosu Trefla będzie zależał od skuteczności... środkowego Bartosza Gawryszewskiego. W pierwszym secie - skuteczność 100 proc. W drugim - 50 proc. W trzecim - 75 proc. W czwartym - 83 proc. Dopiero w drugiej partii dołączył do niego Amerykanin Murphy Troy.
Po drugiej stronie bieguna Mateusza Mika. Skuteczność reprezentanta Polski w ataku była najgorsza w zespole (36 proc.), niewidoczny również w innych elementach. Nie zachwycał też Sebastian Schwarz, do którego z kolei cierpliwości nie miał
Andrea Anastasi i w jego miejsce wpuścił Miłosza Hebdę. Zresztą, na manewr ze sporą dozą ryzyka Włoch zdecydował się w czwartej partii, od początku której grali głównie zmiennicy: Damian Schulz, Miłosz Hebda, Artur Ratajczak i rozgrywający Przemysław Stępień. Zostawił zaś na parkiecie - co brzmi może kuriozalnie - najgorszego w zespole w tym meczu Mikę.
"Rezerwowi" cudu jednak nie sprawili - przypominali wręcz drużynę z trzeciego seta. Nie można zapomnieć o klasie rywala. Do sporego wachlarza zagrań w ataku, dołączyli heroiczną momentami obronę.
Druga partia - wygrana przez gdańszczan - totalnie rozjuszyła Rosjan. To oni już do końca meczu rządzili i dzielili i zgodnie z przewidywaniami wygrali w
Ergo Arenie 3:1. Będąc jednak obiektywnym, wygrana jednej partii przeciwko Zenitowi jest już swojego rodzaju sukcesem. Inna sprawa, że przy stanie 1:1 nadzieje kibiców na korzystniejszy
wynik były mocno uzasadnione. Powtórzmy jednak, po drugiej stronie siatki Leon, Mikhaiłow, Anderson...