- Stworzyliśmy z kolegami [
Marek Kolbowicz, Michał Jeliński, Konrad Wasielewski] niezłą historię wioślarstwa. Trudno będzie komukolwiek ją powtórzyć. Co rok wygrywają inne osady, tytułu mistrzowskie zdobywali w ostatnich latach Chorwaci,
Niemcy, Australijczycy. Nikt nie dominuje tak jak dominowaliśmy my - podkreśla Korol, szlakowy osady, która przez lata określana była właśnie jako dominatorzy. - To na pewno był mój ostatni start na wielkiej imprezie, raczej też nie wystąpię na najbliższych mistrzostwach Polski. W jedynce na pewno nie popłynę, ciężko byłoby mi też dobrać w klubie [AZS AWFiS
Gdańsk] kogoś z kim mógłbym popłynąć w dwójce, bo najstarszy oprócz mnie zawodnik jest ode mnie młodszy o jakieś 20 lat - śmieje się Korol.
Mistrz olimpijski z Pekinu, czterokrotny mistrz świata, mistrz Europy nie zerwie zupełnie z wioślarstwem, bo jak sam mówi byłoby to szkodliwe dla zdrowia. Ale na temat najbliższej przyszłości póki nie chce się wypowiadać.
- Na razie muszę odpocząć, ostatnie cztery lata to był bardzo trudny okres, mój najtrudniejszy cykl olimpijski w karierze [Korol m.in. przechodził w tym czasie ciężką kontuzję
kręgosłupa]. Szkoda, że naszej pięknej historii nie zakończyliśmy medalem, ale myślę, że przy wszystkich niesprzyjających okolicznościach awans do finału też jest niezłym
wynikiem. Zawaliliśmy sprawę w wyścigu półfinałowym. Przez to w finale płynęliśmy na najbardziej niekorzystnym torze i ze względu na fatalne warunki atmosferyczne nie mieliśy szans aby włączyć się do walki o medale. Jedyne czego żałuję, to to, że w naszym ostatnim wspólnym wyścigu nie rywalizowaliśmy w sprawiedliwych warunkach, a karty rozdawał wiatr - zaznaczył Korol.
W sobotę nasza czwórka podwójna odwiedzi główną wioskę olimpijską (wioślarze w czasie zawodów skoszarowani byli w mini-wiosce w pobliżu toru Eton), a w niedzielę wracają do kraju. Już po raz ostatni.